Przez długi okres czasu włodarze Klubu nikogo nie zatrudniali na stanowisku dyrektora sportowego. W Koronie od niedawna tym pionem kieruje Paweł Golański – postać, której kieleckiej społeczności przedstawiać nie trzeba. Rozmawialiśmy o przeszłości i planach na budowę zespołu, którego celem jest powrót do ekstraklasy.

– 11 października 2006 rok. Kadra Leo Beenhakkera. Grałeś przeciwko Cristiano Ronaldo. Jak wspominasz tamten mecz?

– Przede wszystkim z tym meczem wiązało się dużo emocji. Były to eliminacje do Mistrzostw Europy. Trzy dni wcześniej graliśmy z Kazachstanem na wyjeździe, gdzie wygraliśmy 1:0. Nie był to najlepszy mecz w wykonaniu moim jak i całej reprezentacji. Portugalia była drużyną z zupełnie innej półki –  naszpikowaną gwiazdami. Miałem obawy, czy w ogóle wybiegnę w podstawowym składzie. Było dużo spekulacji przed tym spotkaniem. Pamiętam, że w dniu meczu wracając ze śniadania spotkaliśmy się w windzie z trenerem Beenhakkerem. Zapytał, czy jestem gotowy na mecz z Portugalią. Odpowiedziałem pewnie trenerowi, że na takie mecze się czeka całe życie. I już wiedziałem, że będę grał w podstawowym składzie. Wspomnienia mam wspaniałe, bo nikt nie dawał nam zbyt dużych szans, a mimo to wiara w zespole była ogromna. Beenhakker był trenerem, który potrafił wzbudzić w nas ogromną wolę zwycięstwa – nawet z tymi lepszymi rywalami. A jeśli chodzi o spotkanie… Może nie zabrzmi to zbyt skromnie, ale wynik 2:0 był najmniejszym wymiarem kary dla Portugalczyków. Mieliśmy bardzo dużo sytuacji. Rywale chyba tylko dwukrotnie nam zagrozili i dopiero w 90. minucie Nuno Gomes strzelił bramkę na 2:1.

– Po kilku miesiącach reprezentacja zagrała towarzyski mecz z Estonią. Bramka na 4:0 po strzale z rzutu wolnego była Twojego autorstwa.

– Dokładnie tak. Mieliśmy zgrupowanie w Hiszpanii, a później rozegraliśmy mecz towarzyski, który był trochę bez historii. Na stadionie było bardzo mało ludzi. Wykonywałem rzut wolny. A w bramce przeciwnika stał Mart Poom. Niektórzy koledzy śmiali się, że mur się schylił (śmiech). Piłka po strzale odbiła się od słupka i wpadła do bramki Estończyków. To są miłe wspomnienia. Podobnie zresztą, jak każdy mecz w reprezentacji. Udało mi się ich rozegrać łącznie czternaście. Gdyby nie problemy zdrowotne, które mnie nie omijały, byłoby ich zdecydowanie więcej. Był taki moment, że sobie usiadłem i odszukałem wszystkie powołania. Myślę, że mogło być ich około dwudziestu ośmiu. Niestety w wielu meczach, na które byłem powołany, nie mogłem zagrać przez wzgląd na kontuzje. Trudno, to już historia. Tak jak powiedziałem – cieszy mnie każdy mecz, w którym miałem przyjemność grać z orzełkiem na piersi.

– Tamte lata to był dla Ciebie najlepszy okres pod względem piłkarskim, czy może inne czasy wspominasz lepiej?

– Jeśli chodzi o mój rozwój piłkarski, to każdy okres był inny. Począwszy od pobytu w Łódzkim Klubie Sportowym, gdzie wchodziłem do zespołu seniorów. Później miałem świetne dwa lata w Kielcach, gdzie stworzyliśmy bardzo fajny zespół W 2005 roku, kiedy trafiłem do Kielc, trenerem był Ryszard Wieczorek. Stworzył on drużynę, która grała dobrze w piłkę. W tamtych czasach było to sporą niespodzianką. Byliśmy zespołem ocenianym jako ten, który wiele nie zwojuje. Ta łatka towarzyszyła nam od samego początku. Pierwszy sezon był bardzo dobry, bo zajęliśmy 5. miejsce. Początek co prawda nie był udany, bo w pierwszych kolejkach nie potrafiliśmy odnieść zwycięstwa. Dopiero później odpaliło. Jeśli chodzi o kolejne sezony, to pobyt w Steaule Bukareszt był spełnieniem marzeń, m.in. dzięki grze w Champions League i Lidze Europy. Z każdego okresu mam bardzo dużo fajnych wspomnień. Oczywiście mogło się to wszystko potoczyć zdecydowanie inaczej. W moim odczuciu jest jakiś mały niedosyt, jeżeli chodzi o dokonania sportowe. Jednakże jestem dumny, że miałem okazję zagrać w meczach na najwyższym poziomie rozgrywkowym, gdzie było ich około 260-270 – nie licząc reprezentacji. Także trochę tych meczów w nogach jest.

– Twój ostatni pobyt w Koronie zakończył się w 2015 roku, gdzie nie przedłużono z Tobą kontraktu. Następnie dołączałeś do rumuńskiego ASA Târgu Mureș, Górnika Zabrze i Chojniczanki Chojnice. Później miałeś epizod w piłce plażowej w zespole BSCC Łódź. Na koniec trafiłeś do LKS-u Różyca. Jak wyglądał ten czas i kiedy stwierdziłeś, żeby zakończyć karierę piłkarską?

– Można powiedzieć, że był to burzliwy okres. Po zakończonym kontrakcie w Koronie Kielce, gdzie tak jak powiedziałeś – nie została ze mną przedłużona umowa. Wtedy myślałem, że będzie to wyglądało zupełnie inaczej. Chciałem dalej być częścią Korony. Trafiłem jednak do Târgu Mureș, gdzie spędziłem pół roku. Klub nam jednak nie płacił. Nie było sensu tam siedzieć, pomimo że była to rumuńska ekstraklasa. Warunki do treningów były fajne, podobnie jak drużyna. Byliśmy bodajże na czwartym miejscu w tabeli. Uznałem, że nie chcę siedzieć gdzieś, gdzie nie ma żadnych perspektyw do rozwoju. Później nastąpił powrót do Górnika Zabrze. Tam niestety nie grałem zbyt dużo, gdyż borykałem się z różnymi kontuzjami i chorobami. Od strony zdrowotnej był to bardzo słaby okres w mojej karierze. Miałem duży niedosyt, bo otoczka wokół klubu była naprawdę bardzo dobra. Kibice, którzy przychodzili tam na mecze, jeździli na wyjazdy. Niestety, nie spełniłem się tam piłkarsko tak jakbym sobie tego życzył. Po pobycie w Zabrzu byłem zmęczony całą tą sytuacją, gdyż pierwszy raz spadłem z drużyną do niższej klasy rozgrywkowej. Pomimo tego, że przy pierwszym zespole byłem trzy miesiące, gdyż przez ówczesnego trenera zostałem przesunięty do drugiego zespołu. Zmęczyło mnie to jako sportowca. Miałem przesyt piłki nożnej. Stwierdziłem, że to jest chyba moment, żeby zakończyć karierę.

– To był ten czas, kiedy w drużynie z Zabrza był Maciek Korzym?

– Dokładnie tak. Jeszcze był Michał Janota. Decyzje kadrowe nie były zbyt przychylne dla nas, jednak to już jest historia. Górnik wrócił do ekstraklasy. Miałem po Górniku taki moment, że chciałem skończyć z piłką. Futbol nie sprawiał mi już tyle radości. Dałem sobie jednak szansę i przeszedłem do pierwszoligowej Chojniczanki. Niestety, zdrowotnie nie byłem gotowy. W okresie przygotowawczym przytrafiły mi się dwie kontuzje. Na siłę próbowałem naprawiać się zastrzykami. Był to dla mnie jasny sygnał, że trzeba zejść ze sceny. Chciałem uniknąć takiego odbioru, że jest to tylko odcinanie kuponów. Miałem też ofertę z ŁKSu występującego w II lidze. Powiedziałem wprost, że nie chcę podpisywać kontaktu ze względu na to, że nie byłem w stanie dawać z siebie stu procent. Myślę, że wiele osób mnie zna i wie, że na boisku zawsze oddawałem serducho. Byłoby mi wstyd przed samym sobą, żeby podpisywać gdzieś kontrakt, żeby tylko sztucznie wydłużyć swoją karierę. 

BSCC Łódź to drużyna beach soccer’a zmontowana z przyjaciół. Piotrek Klepczarek, z którym znałem się od czasów gry w juniorach był pomysłodawcą tego projektu. Mieliśmy fajny skład: Michał Łabędzki, Krzysiek Nykiel, Kuba Skrzypiec, Michał Maciąg, Marcin Wolski. Mieliśmy chłopaków, którzy grali w piłkę na poziomie ligowym. Stworzyliśmy ciekawą drużynę. Udało nam się awansować do ekstraklasy, a następnie zajęliśmy 5. miejsce na Mistrzostwach Polski. Bardziej jednak traktowaliśmy te rozgrywki jako formę zabawy. Gra w LKSie Różyca wyniknęła natomiast z prośby mojego kolegi, który był tam trenerem. Prosił, żeby troszkę pomóc. Oczywiście bardziej marketingowo, żeby ściągnąć jakiegoś sponsora (śmiech). Byłem tam, natomiast nie rozegrałem żadnego meczu.

– Wracając do kwestii nieprzedłużenia z Tobą kontraktu w Koronie – jak wyglądało rozstanie z prezesem Paprockim? Pojawiły się jakieś oferty dla Ciebie? Czy prezes troszkę przekoloryzował sprawę w mediach?

– Temat był bardzo prosty. To był ciężki sezon dla trenera Tarasiewicza. Było nas 13-14 do gry. Drużyna się rozsypała m.in. przez kontuzje i przymusowe pauzy za kartki. Graliśmy do ostatniej kolejki o utrzymanie. Pamiętam spotkanie w Bełchatowie, kiedy Olivier Kapo w 92. minucie strzelił bramkę dającą nam jeden punkt, który okazał się bardzo ważny w kontekście utrzymania. Bardzo chciałem zostać, w końcu spędziłem w Koronie siedem lat. Nie ukrywałem, że czułem się w Kielcach jak w domu. Pomysł ze strony Klubu był zupełnie inny. Ówczesny prezes Paprocki i dyrektor sportowy Arek Bilski zadecydowali inaczej. Takie jest życie sportowca. Zdaję sobie sprawę, że byłem kapitanem zespołu i jedną z ikon Korony. Klub obrał jednak inną strategię i nie widział mnie w tej układance. Dochodziły do mnie słuchy, że dostałem jakąś ofertę i jej nie zaakceptowałem. To nie do końca była prawdziwa historia. Jak wyjeżdżałem stąd, łezka zakręciła się w oku. Powiedziałem sobie jednak, że jeszcze tutaj wrócę. Udało się w innej roli. Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy.

– Nie było Cię w Kielcach, ale na pewno śledziłeś losy Korony. Hasło „niemiecki projekt”. Jaka jest Twoja opinia na ten temat?

– Niemiecki projekt to jeden wielki niewypał. Trzeba to jasno powiedzieć, że skutki tego widzimy do tej pory. Jesteśmy jednak tutaj, żeby poszło to w zdecydowanie lepszym kierunku. Spadek z ekstraklasy był związany z tym, że Klub od początku przejęcia przez niemieckiego inwestora nie był dobrze zarządzany. Wszyscy doskonale zdawali sobie z tego sprawę, jak to wygląda. Trener miał praktycznie nieograniczoną władzę. Zarząd podejmował nerwowe i nieprzemyślane ruchy. Drużyna była budowana od nowa praktycznie co sezon. Do tego dochodziło mnóstwo zawiłych sytuacji. Nie wpływało to pozytywnie na wizerunek całego Klubu.

– Skoro w Klubie zdawali sobie sprawę z tego, że źle się dzieje – to czy mógł ktoś z pracowników wyjść do mediów, nakreślić te nie do końca poprawne ruchy? To byłaby dobra decyzja?

– Ciężko powiedzieć. Wiadomo, jaka była wtedy sytuacja. Klub został przejęty przez inwestora z Niemiec. Ten z kolei naopowiadał, naobiecywał i chciał coś stworzyć. Tylko pytanie – czy on rzeczywiście chciał coś zbudować, czy była to fanaberia. Tak naprawdę nie do końca wiem, jaki był zamysł grupy niemieckiej. Bolesna prawda jest taka, że odbiło się to mocno na Klubie. Mam nadzieję, że nauczy nas to, aby być z Koroną na dobre i złe. Nie chcemy do tego wracać. Teraz w Kielcach są ludzie, którzy nie tylko ciężko pracują, ale mają sentyment do Klubu. To jest niezwykle ważne. W kluczowym momencie miasto po raz kolejny wyciągnęło pomocną dłoń. Bardzo się z tego cieszę. Jest też osoba Piotra Dulnika z Suzuki. To jest prawdziwy Koroniarz. Patrząc na stadion, widzimy logotypy sponsorów. Lewiatan jest firmą związaną z Koroną od wielu lat. Wspólnie z nami chcą odbudować to, co było kiedyś. Ponadto jest prezes Jabłoński, który wszystko nadzoruje. Obraliśmy pewną drogę. Uważam, że dzieje się coraz lepiej. Wytwarza się pozytywna otoczka, czyli idziemy w dobrym kierunku. Zarządzanie klubem piłkarskim wydaje się proste. Wbrew pozorom, wcale to nie jest łatwe. Jestem teraz odpowiedzialny za dział sportowy. Robię wszystko, żeby trafiali do nas piłkarze, którzy będą się utożsamiać z Koroną. To jest niezwykle ważne. Chcemy stworzyć coś, z czego wszyscy będą się cieszyć. Życzyłbym sobie widzieć na stadionie zapełnione trybuny. To będzie powód do dumy i znak, że idziemy w dobrym kierunku.

– Chcesz, żeby piłkarze przychodzący do Korony Kielce utożsamiali się z klubem. Możemy liczyć na namiastkę Bandy Świrów?

– Wszyscy się będziemy do tego odnosić, bo to było coś pięknego. Banda Świrów to nie byli tylko piłkarze. To były wszystkie osoby pracujące w Klubie i oczywiście Wy – kibice. Byliśmy jedną wielką bandą. Przypominam sobie sytuację, gdy wchodziliśmy na sektor pomóc kibicom, albo gdy kibice mobilizowali nas przed meczem z Wisłą. Takie sytuacje sprawiły, że te przyjaźnie z kibicami zostają na lata. Wracając tutaj, czuję się jak w domu. Często ludzie mnie pytają, czy jestem optymistą patrząc na Klub. Wszystkim odpowiadam, że tak. My zrobimy wszystko, żeby się udało. Bez was – kibiców jest to po prostu nieosiągalne. Musimy się wzajemnie napędzać. Jeśli będziecie wypełniać stadion, to będzie budujące dla nas.

– Czym różni się obecna drużyna od tej, w której grałeś?

– Są osoby, z którymi grałem. Został Jacek Kiełb, Piotrek Malarczyk i Łukasz Sierpina. Piotrek i Łukasz dołączyli do nas teraz. Następuje zmiana pokoleń. Jest to coś naturalnego, jeśli chodzi o szatnię. Mam wrażenie, że jest więcej młodszych chłopaków. Jest to dla nas pozytywne, bo taką mamy strategię. Jeśli chodzi o sam Klub – cieszy, że osoby związane sentymentalnie z Koroną dalej są widoczne na korytarzach. 

– Długo trzeba było Cię namawiać na przyjęcie oferty z Korony Kielce?

– Nie. Rozmawialiśmy kilkakrotnie z prezesami Dulnikiem i Jabłońskim o naszej współpracy. Oni doskonale zdawali sobie sprawę, że w moim przypadku nie zadecyduje głowa – tylko serce. Taka jest prawda. Myślę, że prezesi mogą się skoncentrować na sprawach organizacyjno-finansowych, a mi powierzyć stronę sportową. Odpowiedzialność jest duża. W momencie, kiedy odbyło się pierwsze spotkanie z prezesami to wiedziałem, że będę z powrotem częścią Korony. To była kwestia czasu. Musiałem pozamykać swoje tematy, które powodowałyby konflikt interesów. Nie chciałem niejasnych sytuacji. Jestem tu już dwa miesiące. Zakończyliśmy tamten sezon. Teraz czas na budowę drużyny pod kątem awansu do ekstraklasy. Czas weryfikacji? Mam nadzieję, że spotkamy się na koniec czerwca przyszłego roku i będziemy mogli podyskutować w jeszcze lepszych humorach.

– Jesteś ambitną osobą. Stanowisko dyrektora jest jedną z trudniejszych posad. Obawiasz się krytyki?

– Gdybym nie wierzył w ten projekt, to bym się pod nim nie podpisał. Rozmawiałem z piłkarzami na pierwszym spotkaniu po urlopach. Powiedziałem, że mają się nie bać. Mamy być odważni i przekonani, że wywalczymy awans na boisku. Nikt nam tego nie da za darmo. Jak nie będziemy o tym rozmawiać, może to niektórym gdzieś umknąć. Od samego początku będzie jasny przekaz: „Panowie to jest nasz cel! To jest cel Korony Kielce!” Będę do tego wracał. Na boisku zrobimy wszystko. Liczymy na wsparcie kibiców i ludzi związanych z Klubem, którzy będą nas mobilizować. To jest właśnie piękno futbolu – wszyscy mamy wspólny cel. Mam nadzieję, że tak to będzie wyglądało w nadchodzącym sezonie. Te ruchy, ta otoczka pozytywna wokół Klubu dadzą jasny sygnał kibicom, żeby powrócili na stadion. Zdaję sobie sprawę, że jest grono ludzi, którzy zwyczajnie byli tym wszystkim zmęczeni. Teraz jest zupełnie coś innego i głęboko wierzę, że wrócimy do korzeni i będziemy wspólnie świętować zwycięstwa w wielu meczach.

– Jesteś legendą Korony Kielce. Masz gdzieś z tyłu głowy myśl, że gdyby poszło coś nie tak, to Twoja legenda „pryśnie”? Fala krytyki mogłaby podważyć Twój autorytet.

– Ryzyko jest zawsze. Ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Jestem osobą, która wysoko sobie zawiesza poprzeczkę. Przed przyjściem do Korony miałem co robić, pracy mi nie brakowało. Podjąłem się tego projektu, podnosząc sobie poprzeczkę jeszcze wyżej. Zrobię wszystko, żeby pomóc Koronie w odbudowie ze strony sportowej. Za odbudowę finansową odpowiedzialne są inne osoby i robią to naprawdę bardzo dobrze. Jestem zatrudniony po to, aby zbudować taką drużynę, która będzie dawała nam dużo satysfakcji. Od pierwszego swojego dnia w Klubie mobilizuję piłkarzy do ciężkiej pracy. Oni muszą mieć jasny przekaz, że się w nich wierzy. Wiem, że musi się złożyć wiele aspektów, żebyśmy wrócili do ekstraklasy. Słowami jeszcze nikt nie awansował. Nie tylko ja, ale wszyscy w Klubie nie zakładają innego scenariusza. Piłkarze również są pozytywnie „naładowani”. Myślę, że i wy – kibice, wierzycie w realizację tego celu.

– Mówiłeś, że prowadziłeś rozmowy z piłkarzami zaraz po urlopach. Czy budowanie aspektu psychologicznego jest też w zakresie Twoich obowiązków? 

– Jestem też po to, żeby chłopakom pomagać. Wszyscy jedziemy na jednym wózku. To, że jestem dyrektorem sportowym i odpowiadam za dział sportowy to jest jedno. Chcę jednak, żeby widzieli we mnie wsparcie i partnera do rozmowy. Zespół jest żywym organizmem, który niejednokrotnie przechodzi jakieś kryzysy czy problemy. To, co się dzieje w szatni – ma zostawać w szatni. Jeżeli będzie jakiś problem, to postaram się znaleźć rozwiązanie. Jako piłkarz niejednokrotnie przechodziłem problemy, kryzysy, spadek formy czy wewnętrzny niepokój. Sztuką jest się z tego podnieść, znaleźć rozwiązanie. Tak, aby wszyscy byli zadowoleni. Moja osoba tutaj jest też po to, aby pomagać i wspierać.

– W styczniu rozmawiałem z trenerem Markiem Mierzwą. Wspomniał wtedy, że Klub zrobił kilka kroków wstecz. Chodziło o procesy szkolenia młodzieży. Otrzymaliśmy informację o utworzeniu akademii. Uważasz, że dynamika rozwoju tych struktur jest na odpowiednim poziomie? Może są jakieś rezerwy?

– W akademii będą osoby, które zrobiły wiele dobrego dla Korony. Wraca Tomek Wilman. Razem z Markiem Mierzwą będą odpowiedzialni za grupy młodzieżowe i budowę całej akademii. To jest kolejny sygnał, że chcemy stawiać na naszych ludzi. Ostatni sezon w wykonaniu rezerw oraz CLJ był bardzo słaby. Nie możemy tego zostawić bez uwagi. Ambitnie podchodzimy do tematu. Chciałbym, aby młodzi chłopcy, którzy będą do nas trafiać, mieli w głowach, że marzenia się spełniają. Będziemy chcieli stawiać na wychowanków. Powiedziałem młodym zawodnikom, że będą mieli stworzone bardzo dobre warunki. Tylko od nich zależy, kiedy dadzą sygnał i wskoczą do pierwszego zespołu. Musimy zdawać sobie sprawę, że jesteśmy pierwszą siłą regionu świętokrzyskiego. Chłopcy będący z okolic Kielc muszą mieć z tyłu głowy, że jest w pobliżu Klub, który będzie dawał im szanse. 

– Masz pomysł, jak zatrzymać młodych, perspektywicznych zawodników w Kielcach?

– Będę dumny, jeżeli młodzi chłopcy przyczynią się do dobrych wyników Korony, a w przyszłości trafią do lepszych klubów czy do Reprezentacji Polski. Zdajemy sobie sprawę, że osiemnastolatek, który będzie grał w Koronie Kielce, może robić co sezon progres. Przyjdzie czas, że dostanie ofertę z innego klubu. Dla nas będzie to powód do dumy, bo postawiliśmy na tego zawodnika. Poprzez swoją dobrą grę zasłużył na transfer. Promowanie zawodników, a później sprzedaż. To jest coś naturalnego w piłce. Druga sprawa, to zarobek dla Klubu. Inne przychody są w ekstraklasie, a inne w pierwszej lidze. Koszty z kolei są bardzo zbliżone. Sprzedaż Iwo, Szelągowskiego czy Długosza niewątpliwie pomogły Klubowi stanąć na nogi. 

– W marcu pojawiło się ogłoszenie zatytułowane „Zostań skautem w Koronie Kielce!”. Dużo było zgłoszeń? Będziesz mógł to jakoś wykorzystać?

– Mnie jeszcze nie było w Klubie, ale z tego co wiem to dosyć dużo. Nie wnikałem w to dogłębnie, bo mam troszkę inną wizję budowania skautingu. Wcześniej też był inny pomysł na budowanie tego zespołu. Doskonale wiem, kto trafia do Korony Kielce. Oczywiście w porozumieniu z całym Klubem i sztabem szkoleniowym. To nie jest widzimisię Pawła Golańskiego. Ja tylko przedstawiłem wizję, że będziemy się koncentrować na ściąganiu zawodników z Polski. Oczywiście nie zamykamy się na zawodników zagranicznych. Uznałem jednak, że ostatnio zbyt dużo takich zawodników trafiło do Korony i nie do końca się utożsamiali z Klubem.

– Masz wizję rozbudowy siatki skautingowej, czy bierzesz to na swoje barki?

– Nie będę w stanie sam tego wszystkiego kontrolować. Obowiązków jest bardzo dużo. Ta praca wiąże się z tym, że cały czas jest się „na telefonie”. Jest to nieuniknione, że będą potrzebne osoby odpowiadające za skauting. Teraz priorytetem było zbudowanie kręgosłupa pierwszego zespołu. Ponadto ważnym aspektem będzie monitorowanie młodych zawodników z niższych lig.

– Jak przekonujesz potencjalnych zawodników do gry w żółto-czerwonych barwach?

– Jest mi o tyle łatwiej, że sam byłem piłkarzem. Z wieloma piłkarzami grałem. Piotrek Malarczyk miał dużo innych ofert i łatwo nie było go przekonać. Adam Frączczak, Michał Koj czy Łukasz Sierpina – wszyscy grali w ekstraklasie. Potrzeba było wielu rozmów, żeby ich przekonać. Plus jest taki, że zawodnicy powoli znowu chcą tutaj trafiać. Przykładem jest Adam Frączczak, z którym znam się z boiska. Rozmawialiśmy kilka razy, spotkaliśmy się, a później zaprosiliśmy go. Przyjechał i sam przyznał, że wszedł do Klubu i poczuł się jakby spędził tutaj parę sezonów. Otwartość ludzi, pozytywna energia, uśmiechy na twarzach. O to właśnie nam chodzi. Wszystko tutaj ma nam sprawiać satysfakcję.

– Długofalowa wizja budowania klubu. Fakt czy mit?

– Wszystko weryfikuje wynik. Każdy chciałby długofalowo podchodzić do projektu. Ja również, przychodząc do Korony chciałbym coś zbudować. Zdaję sobie sprawę, że tego czasu jest mało. Musimy robić wszystko na już, na teraz, bo taka jest potrzeba. Każdy sezon w pierwszej lidze – można powiedzieć brutalnie – jest to sezon stracony. Ja absolutnie nigdy nie powiem, że jest to miejsce dla Korony Kielce. Tak chcę dobierać zespół, żeby wszyscy mieli takie podejście jak ja.

– Kluby filialne. Będziesz się podejmował tego tematu?

– Nie zamykamy się na to. Wręcz przeciwnie, prowadzimy wstępne rozmowy. Mamy mnóstwo młodych chłopaków, którzy pójdą na wypożyczenia. Chcemy dodatkowo pozyskiwać zawodników z regionu. Jak te struktury będą dobrze poukładane z zespołami, które są w naszym województwie, to może nam się uda stworzyć coś fajnego z korzyścią dla wszystkich. Biorąc pod uwagę, że w świętokrzyskim jesteśmy jedynym pierwszoligowym zespołem z perspektywami, to będziemy robić wszystko, żeby relacje z tym klubami były na bardzo dobrym poziomie.

– Gol Academy – szkółka piłkarska, której jesteś współzałożycielem. Jak udaje się pogodzić wszystkie obowiązki?

– Szkółka, którą otworzyliśmy cztery lata temu z Przemkiem Kaźmierczakiem i Krzysztofem Nykielem. Trenujemy w niej dzieci od 4 do 12 roku życia. Ja siłą rzeczy odsunąłem się trochę od tematu. Często jednak służę radą i rozmową. Jest to dla mnie sentymentalny projekt, gdyż sam trenowałem dzieciaki. W tej chwili wszystko spadło na Przemka i Krzyśka.

– Mieszkasz w Kielcach czy w Łodzi?

– Mieszkam zarówno w Kielcach, jak i w Łodzi. Rodzina została w Łodzi. Mam dwóch synów. Starszy akurat idzie po wakacjach do szkoły. Zbyt skomplikowane byłoby teraz przeprowadzanie się. Na szczęście nie jest jakoś daleko, około 140 kilometrów.

– Na koniec… Majonez Kielecki czy Winiary?

– Kielecki (śmiech). Ja już mogę się po części nazywać Scyzorykiem. Spędziłem tu wiele lat. Mam ogromny sentyment do Klubu i do miasta. Powiem szczerze, że ja w Kielcach czuję się naprawdę bardzo dobrze.

Rozmawiał Mateusz Hady