Na możliwość przeprowadzenia tego wywiadu czekaliśmy dość długo. Z jednej strony – chcieliśmy się dobrze przygotować. Z drugiej – sama rozmówczyni chciała na początek zadomowić się w Kielcach i w naszym Klubie, jednocześnie wprowadzając swój model pracy.

Transfery wśród piłkarzy czy trenerów to codzienność. Roszady klubów na stołku prezesa też nie są już żadną nowością. Jednak zmiana „barw” na innych stanowiskach to coś, co w Kielcach nie zdarzało się często. Daria Wollenberg – bo o niej mowa, zmierzyła się z wieloma naszymi pytaniami. Dlaczego przyjęła propozycję pracy w pierwszoligowcu, skoro do tej pory pracowała w poukładanym klubie? Jakie ma pomysły na poprawę wizerunku naszego Klubu oraz przyciągnięcie kibiców na trybuny? Jak wyglądała jej praca w dotychczasowych klubach?

Nie przedłużając – zapraszamy Was do lektury, której główną bohaterką jest Dyrektor do Spraw Marketingu i Komunikacji w Koronie Kielce – Daria Wollenberg.

– Skąd u Ciebie wzięła się pasja do piłki? 

– Wszystko zaczęło się trochę przewrotnie bo od tego, że nie lubiłam piłki. Kiedy byłam dzieckiem, to mama często zostawiała mnie u cioci i wujka, gdzie kuzyn po złości przełączał mi w telewizji kanał z bajek na mecze. Z początku więc musiałam oglądać mecze trochę z przymusu. Ku mojemu zdziwieniu, po jakimś czasie mnie to zainteresowało i po paru latach przegoniłam swojego kuzyna w zakresie wiedzy piłkarskiej. Kiedy miałam 12-13 lat, to ja poruszałam tematy piłkarskie, a on niekoniecznie wiedział co ma odpowiedzieć. Mama często się śmiała, że ktoś mnie podrzucił, bo w naszej rodzinie nikt nie interesował się piłką. Moje zainteresowanie piłką zdecydowanie zawdzięczam swojemu kuzynowi.

– Kiedy zaczęłaś chodzić na mecze? 

– Na mecze zaczęłam chodzić bardzo późno, bo tak jak wspomniałam wcześniej – nie miał mnie kto zabrać na stadion. Pierwszy mecz, który zaliczyłam, to benefis Bobo Kaczmarka na starym stadionie Lechii przy Traugutta. Pamiętam, że na ten mecz Jerzy Dudek przyleciał jakimś helikopterem po finale Ligi Mistrzów – to było wielkie wydarzenie. Wtedy po raz pierwszy pojawiłam się na T29 i od tej pory coraz częściej zaczęłam kręcić się po stadionie. Może nie tyle w roli kibica, co jako aspirująca młoda fotoreporterka. 

– Jeździłaś na wyjazdy z kibicami Lechii? 

  • Nie jeździłam na wyjazdy z kibicami, ale podróżowałam jako fotoreporter. Studiowałam w Krakowie. W tym czasie dość regularnie robiłam zdjęcia z różnych spotkań na zlecenie stowarzyszenia czy innych serwisów kibicowskich. W związku z powyższym zdarzyło mi się kilka razy odwiedzić także stadion w Kielcach.

– Z kibicami Lechii miałaś dobry kontakt? 

  • Tak, nawet bardzo dobry. Pamiętam, że przed przenosinami do Zagłębia Lubin trochę się obawiałam ze względu na zgodę Lubinian z Arką. Rozmawiałam z kilkoma chłopakami z trybuny „Zielonej” na temat mojej przeprowadzki. Decyzja o podjęciu pracy w Zagłębiu została odebrana z pełnym zrozumieniem i wsparciem. Kibice Lechii znali doskonale temat i wiedzieli, w jakich okolicznościach klub się z nami pożegnał. Życzyli mi powodzenia, a nasze relacje pozostały bez zmian. Wiadomo jednak, że bardziej ucieszyła ich zamiana Zagłębia na Raków niż Lechii na Zagłębie.

– Twoim zdaniem, ciężko jest się przebić młodej dziewczynie w środowisku kibicowskim? 

– Bardzo ciężko. Nadal pełno jest stereotypów na temat kobiet w piłce. Cały czas jesteśmy postrzegane jako jakiś ewenement. Rzadko kiedy kibic ocenia nas pod kątem kompetencji czy merytoryki. Wiele razy spotkałam się z opinią, że załatwiłam sobie pracę tylko dlatego, że jestem ładna. Na każdym kroku musimy udowadniać swoją wartość i to, że zasługujemy na tę pracę tak samo, jak mężczyźni. Często też musimy zmagać się z różnymi docinkami typu „co Ty możesz wiedzieć o piłce”. Nie jest to komfortowe, ale nauczyłam się radzić sobie z tym wszystkim. 

– Co Cię bardziej interesowało – gra piłkarzy czy wydarzenia na trybunach?

– Jedno i drugie. Oprócz fotografowania wydarzeń na boisku, robiłam też zdjęcia trybun czy opraw. Od zawsze podoba mi się pirotechnika, która  na stadionach jest przecież zakazana. Do dziś interesuje mnie scena kibicowska. Początkowo łączyłam to z pasją do piłki. Po jakimś czasie musiałam się jednak od tego odciąć. Odłożyłam kwestie kibicowskie na bok i skupiłam na piłce jako pracy, ale sentyment pozostał.

– Kobiety znają się na piłce?

– Uważam, że tak. Jest wiele kobiet, które robią papiery trenerskie, zajmują się analizą, sędziują mecze. I przede wszystkim – grają w piłkę. Oczywiście nie chcę tu uogólniać, że wszystkie kobiety znają się na piłce, ale działa to też w drugą stronę. Przecież nie wszyscy mężczyźni znają się na piłce. Na swoim przypadku mogę powiedzieć, że obejrzałam już w życiu tyle różnych meczów, że nauczyłam się wyciągać z poszczególnych spotkań bardzo sensowne wnioski na temat gry poszczególnych drużyn czy zawodników.

– Piłka nożna, fotografia… Oprócz tego masz jeszcze jakieś pasje? 

– Fotografia już trochę mniej, bo teraz zupełnie nie mam na nią czasu. Chyba, że liczą się zdjęcia robione telefonem, ale wątpię (śmiech). Na pewno pasjonują mnie sztuki walki. Nie tyle samo oglądanie, co przede wszystkim trenowanie. Uważam, że jest to super forma wyładowania swoich emocji. Poza sportem lubię też podróżować.

– Obecnie znajdujesz czas na treningi?

Czas może i bym znalazła, ale ostatnio nie mogę się zmobilizować do tej formy aktywności. W Kielcach jeszcze nie trenowałam. W Częstochowie miałam problem ze znalezieniem dla siebie odpowiedniego miejsca do zajęć. Byłam na kilku treningach stricte bokserskich, ale to nie do końca mój klimat. Bardziej interesuje mnie kickboxing i tajski boks. Wiem też, że w Kielcach powstaje miejsce, gdzie będę mogła pracować nad formą w tym zakresie i na pewno chętnie je odwiedzę. ☺ ☺ ☺ 

– Wierzyłaś w to, że kiedyś będziesz pracować w klubie piłkarskim? 

  • Marzenie o pracy w piłce dojrzewało we mnie przez wiele lat. Pamiętam, że kiedy po roku pobytu w Stanach wracałam do Gdańska, założyłam sobie, że zrealizuje swój cel i w ciągu kolejnych dwóch lat wyląduję w Lechii. Nie udało się to od razu. Tak naprawdę pracę w klubie dostałam trochę przez zbieg okoliczności. Pojechałam na mecz w roli fotografa dla jednego z serwisów kibicowskich. To był daleki wyjazd. Po meczu klubowy fizjoterapeuta zagadał mijającego nas wiceprezesa klubu pytając go, czemu nie dadzą szansy pracy w Lechii takim pasjonatom jak ja. Wspomniał, że to nie pierwszy raz, gdy jeżdżę za nimi na drugi koniec Polski. Pamiętam, że po tej sytuacji pan Maciej poprosił o moje CV. Nie myślałam wtedy, że cokolwiek z tego wyjdzie. Miesiąc później w klubie doszło do dużych zmian. Zwolniono szefa komunikacji i rzecznika prasowego. Nowym dyrektorem działu został Kuba Staszkiewicz, któremu wiceprezes zaproponował moją kandydaturę do współpracy. Kuba, który kojarzył mnie jeszcze z czasów gry przy Traugutta, postanowił dać mi szansę. Do dziś jestem mu za to wdzięczna. 

– Ciężko było opuścić Lechię? 

  • Bardzo ciężko. Dla mnie to było spełnienie marzeń. Praca w Lechii łączyła w sobie wszystko: pasję, kibicowanie i zaangażowanie całym sercem. Dla mnie nie było problemu, że muszę pracować przez siedem dni w tygodniu czy być pod telefonem przez prawie całą dobę. Człowiek non stop żył klubem. Nie ma co ukrywać, że wpłynęło to trochę na rozluźnienie kontaktów z rodziną, czy przyjaciółmi. Miałam dla nich znacznie mniej czasu niż kiedykolwiek wcześniej. Wyciągnęłam z tego cenną lekcję. Zrozumiałam, że możesz dać z siebie wszystko, a potem i tak mogą potraktować Cię w taki, a nie inny sposób. Myślę, że do dziś każde z nas ma w sobie lekki żal o to, w jaki sposób przebiegło to rozstanie.

– Sam etap przejścia do Zagłębia był dla Ciebie ciężki?

  • Tak. Tuż po zakończeniu pracy w Lechii byłam w takim momencie, że musiałam zadać sobie to fundamentalne pytanie z filmu „Chłopaki nie płaczą”, czyli: co chcę w życiu robić? Musiałam podjąć jakąś decyzję, a wybór nie był łatwy. Zdawałam sobie sprawę z tego, że albo pójdę do jakiejś korporacji i nie będę z tego powodu zbyt szczęśliwa, bo z piłką będzie wiązało mnie tylko weekendowe kibicowanie Lechii z trybun, albo poszukam pracy w branży i dalej będę realizować się w tym, w czym czuje się najlepiej. Musiałam to wszystko poukładać sobie w głowie. Podjęłam decyzję, że nadal chcę pracować przy piłce, ale miałam świadomość, że nie będzie tak, że inne kluby będą na mnie czekały z otwartymi rękami. Parę lat temu podejście było raczej takie, że w poszczególnych miejscach pracowali ludzie związani z daną drużyną. W tamtym czasie praktycznie nie zdarzały się transfery z udziałem pracowników klubów piłkarskich. Pamiętam dzień, w którym zadzwonił do mnie dyrektor marketingu z Lubina. Był pewny, że moje zgłoszenie to jakaś podpucha, bo przecież jak to możliwe, że dziewczyna z Gdańska i kibic Lechii chce pracować w Zagłębiu. Od razu zapytał, czy jestem świadoma animozji kibicowskich. Podczas pierwszej rozmowy z dyrektorem i prezesem klubu przekonałam ich do siebie swoim podejściem do tematu. Wyjaśniłam, dlaczego dalej chcę pracować w piłce. Powiedziałam, że doszłam do momentu w którym zrozumiałam, że muszę rozróżnić kwestie kibicowskie od tych, które czynią mnie specjalistą i profesjonalistą w mojej dziedzinie pracy. Z początku trudno było mi się odnaleźć w Zagłębiu. Wiem, że kibice Zagłębia pytali tych z Arki, o to, co sądzą o moim potencjalnym zatrudnieniu. Wtedy uświadomiłam sobie, że rzeczywiście komuś – nie tylko w Gdańsku – może to jednak przeszkadzać. Sama ustaliłam sobie w głowie kilka zasad. Wiedziałam, że nie będę nagle biegać w barwach Zagłębia. To kwestia szacunku do kibiców Lechii i Zagłębia. Pamiętam, że jednym ze sprawdzianów miało być dla mnie przygotowanie gratulacji dla Arki z okazji kolejnej rocznicy powstania klubu. Zanim zostałam zobowiązana do wywiązania się z tego, przeniosłam się do Rakowa. To wszystko odbywało się głównie w formie żartów. Wszyscy wiedzieli, że z drużyną z Gdyni nie jest mi po drodze. Dziś już wiem, że to przede wszystkim praca. Nie było to proste, ale dość szybko udało mi się przestawić. Szybko uświadomiłam sobie też, że muszę zacząć kontrolować to, co robię w swoich mediach społecznościowych. Nie chciałam robić sobie pod górkę z kibicami Zagłębia.

– Przenosiny do Rakowa były łatwiejsze? 

– Tak. Od początku wiedziałam jaka jest relacja między kibicami Lechii i Rakowa. Od razu po przenosinach do Częstochowy dostałam wiele pozytywnych sygnałów od chłopaków z Lechii. Nie było też takiego problemu z barwami. Wiedziałam, że w Gdańsku i Częstochowie barwy obu klubów są respektowane, a to sprawiło, że odzyskałam trochę swobody w kwestii noszenia ubrań z herbem zarówno Rakowa, jak i Lechii. Specyfika tego miasta i kibiców też była zupełnie inna od tej, którą znałam dotychczas. Kibice w Częstochowie należą do takiej „wdzięcznej grupy kibiców”. Wdzięcznych za to, co ten klub osiąga. Oczywiście na początku w Częstochowie też było trochę znaków zapytania. Przychodzi nowy rzecznik, kobieta, która pracowała już w dwóch klubach, a w Zagłębiu była tylko pół roku. Ja nie uciekłam z Zagłębia. Dostałam po prostu lepszą propozycję pracy. Teraz staje się to powoli normalne, że ludzie przez wiele lat związani ze swoimi klubami zmienią pracę. Nie jest to oczywiście normą, ale zdarza się coraz częściej. 

– Rola rzecznika prasowego w męskim klubie sportowym to ciężkie zadanie? 

– To zależy od klubu, otoczenia i nastroju, jaki panuje wokół klubu. Chodzi mi głównie o kibiców i prasę. W Rakowie nie było to trudne zadanie, gdyż nastroje i PR wytworzony wokół klubu od początku były pozytywne. Wystarczyło po prostu dobrze wykonywać swoją robotę. Nie było kombinowania, jak i kiedy mam coś powiedzieć. Wszystko było jasne i klarowne. No, może poza kwestiami dotyczącymi stadionu, ale to inna historia.

– Czy miałaś dobry kontakt z szatnią w każdym klubie? 

– Tak. Zawsze podchodziliśmy do siebie z szacunkiem, zrozumieniem i sympatią. Najfajniejszą szatnię do współpracy miałam chyba w Zagłębiu Lubin. Wiedziałam, że mogę na nich liczyć w każdej sytuacji. Szybko zrozumiałam też, że bez stworzenia zasad współpracy trudno będzie tworzyć razem coś fajnego. Po przejściu do Korony, podobnie jak w Rakowie, od razu spotkałam się z kapitanem drużyny. Pamiętam, że Jacek był w lekkim szoku, kiedy wyjaśniłam mu, jak ta współpraca powinna wyglądać z mojej perspektywy. Nie miał właściwie żadnych zastrzeżeń. Ucieszył się, że ma do czynienia z kimś, dla kogo najważniejszy jest wzajemny szacunek i zrozumienie. Podam Ci pierwszy z brzegu przykład – wychodzę z założenia, że w dniu wolnym nie angażujemy zawodników w akcje marketingowe. Zależy mi na tym, by zawodnicy mogli w tym czasie odpocząć i spędzić czas z bliskimi. Wydaje się to oczywiste, ale nie zawsze tak jest. To mała rzecz, która sprawia, że wiem, że gdy będę potrzebowała pomocy od któregoś z nich w jakiejś awaryjnej sytuacji, to zawsze będę mogła na kogoś liczyć. 

– Propozycja z Korony była dla Ciebie zaskoczeniem? Jaka była Twoja pierwsza myśl? 

– Pierwsze spotkanie odbyło się na początku września, gdy w Kielcach była jeszcze „stara władza”. Odmówiłam, ponieważ nie chciałam zamieniać dobrze poukładanego Rakowa na Koronę, której przyszłość nie była wtedy jeszcze pewna. Nikt nie wiedział, jak ten klub będzie wyglądał i czy na przykład po miesiącu nie będę musiała znowu szukać pracy. Później, kiedy zadzwonił do mnie Pan Łukasz Jabłoński, byłam zaskoczona tym telefonem. Prawdę mówiąc zupełnie się tego nie spodziewałam. Pamiętam, że nawet Pan Łukasz po naszej pierwszej rozmowie powiedział, że słyszy, że nie jestem specjalnie przekonana do tego pomysłu. Poprosił mnie, żebym to przemyślała lub poleciła kogoś równie dobrego. Po tej rozmowie były dwie kolejne. Z mojej perspektywy bardzo ważne, bo na bardzo wysokim poziomie merytorycznym. Ostatecznie zostałam przekonana do tego, by podjąć ryzyko i rzucić się na głęboką wodę. 

– Kolejny awans zawodowy to prezes klubu?

– Spokojnie, dajcie mi najpierw popracować na stanowisku dyrektora (śmiech). Ta funkcja to dla mnie duże wyzwanie. Większy jest też obszar do działania, bo odpowiadam za cały dział marketingu i komunikacji, który właściwie musiałam zbudować sobie na nowo. Jest mnóstwo pracy na przeróżnych płaszczyznach. W tym momencie nie myślę o kolejnych krokach. Staram się jak najlepiej sprawdzić na obecnym stanowisku i poukładać wszystko najlepiej, jak się da.

Biuro prasowe jest już poukładane tak jak to sobie zaplanowałaś? 

– Tak, poukładane jest biuro prasowe i obszar marketingu. Jest jeszcze kilka kwestii, które nadal są w przebudowie. Jeżeli chodzi o ludzi, to ekipa jest już praktycznie w całości skompletowana.

– Planujesz w Kielcach zagościć na dłużej? 

– Mam taką nadzieję. To nie tak, że podejmując pracę w Zagłębiu czy Rakowie planowałam, ile potrwa mój pobyt w tych miejscach.  W swoim życiu przeprowadzałam się już tyle razym, że te ciągłe zmiany to nie jest dla mnie coś przyjemnego. Między innymi z tego też powodu długo zastanawiałam się nad propozycją z Kielc. Chciałabym osiąść gdzieś w końcu na stałe. Życie pisze różne scenariusze i nie wiem co będzie dalej. Jedno jest pewne. To nie jest tak, że ja zakładam, że za rok czy dwa ktoś się do mnie zgłosi, a ja odejdę stąd i pójdę pracować gdzieś indziej.

– Miałaś już okazje poznać miasto?

  • Nie do końca. Przede wszystkim było bardzo zimno. Pandemia też nie ułatwiała sytuacji. Nie było gdzie wyjść, bo wszystko było zamknięte. Zobaczyłam Kadzielnię, bo mam do niej niedaleko. Poruszanie się po głównych obszarach miasta samochodem raczej nie jest dla mnie problematyczne, bo główne punkty już znam, a z pozostałymi radzę sobie korzystając z nawigacji (śmiech).

– Pracowałaś w kilku miejscach w kraju w różnych warunkach. Czy środowisko wokół Korony wyróżnia się czymś szczególnym na tle pozostałych miejsc?

– Środowisko wokół Korony na pewno jest dla mnie dużym wyzwaniem. Kibice i ludzie wokół klubu mają prawo czuć żal i smutek, że drużyna, która przez wiele lat przyzwyczaiła kibiców do gry w najwyższej klasie rozgrywkowej, aktualnie znajduje się w środku tabeli pierwszej ligi. To, co działo się w klubie jeszcze w ostatnim sezonie na pewno spowodowało, że wiele osób odsunęło się od Korony i ma wpływ na obecne podejście ludzi do klubu. Naprawienie tego, co zostało zepsute to duże wyzwanie. Nie jest łatwo przekonać ludzi do tego, by zaufali nam na nowo i wrócili na stadion. Tworzymy grupę ambitnych i pełnych zapału ludzi. Wierzę, że damy radę to wszystko naprawić.

– Z zakresu Twoich obowiązków – co należy zmienić w klubie?

– Mamy stworzony plan działania. Listę zadań, która jest podzielona na poszczególne kategorie. Każde zadanie ma nadany swój priorytet. Sukcesywnie realizujemy ten plan odznaczając powoli poszczególne punkty.

– Wiemy, że nie możesz nam powiedzieć zbyt dużo o planach. Jednak może zdradzisz nam, czy możemy spodziewać się jakiegoś ciekawego projektu w przyszłości ? 

  • Staramy słuchać się głosu kibiców. Wiemy, które obszary stanowią największy problem i szukamy optymalnych rozwiązań. Mam świadomość, że jednym z problemów jest kwestia wyglądu stadionu. Od początku  mojej pracy w Koronie rozmawialiśmy już parę razy chociażby o wyglądzie stadionu. Mam tu na myśli zarówno kwestię wymiany krzesełek z szarych na żółto-czerwone, jak i uporządkowanie kwestii wyglądu reklam. To wszystko nie jest jednak tak łatwe, jakby się niektórym mogło wydawać.  Czeka nas jeszcze sporo pracy, by te sprawy mogły ruszyć do przodu. 

– Naszym dużym problemem jest frekwencja na meczach. Masz może jakieś pomysły? 

– Chciałabym przekonać do nas ludzi, którzy zapełniali ten stadion w poprzednich latach, ale wyjść też z inicjatywą do innych grup społecznych. Pamiętam, że na tym stadionie zawsze było mnóstwo ludzi z Kielc i okolic. Widywało się tu całe rodziny, a także grupy przyjaciół. Wyjście na stadion to była jedna z form wspólnego spędzenia czasu. Chcemy do tego wrócić. Musimy na nowo zdobyć zaufanie tych ludzi. Wiadomo, że wybuch pandemii trochę związał nam wszystkim ręce, ale mamy sporo pomysłów, jak to ruszyć. Chcemy też popracować nad systemem sprzedaży biletów oraz kwestią jak najpłynniejszego wchodzenia na stadion. Wiemy, że są to obszary, w których też możemy sporo zmienić. 

– Wiemy, że jakiś czas temu wraz z SK podjęliście wstępne próby projektu wymiany krzesełek – uda się to w najbliższym czasie? 

– Jak wszyscy dobrze wiemy stadion nie należy do klubu, a do miasta. To nie tak, że możemy sami z siebie dokonać zmian. Dodatkowo dochodzi kwestia pieniędzy, które niestety nie spadają z nieba. Koszt wymiany krzesełek nie jest mały. Mieliśmy już parę spotkań na ten temat. Jest z tym wiele problemów, ponieważ krzesełka, o których rozmawialiśmy i które zostały dość rozsądnie wycenione, nie pasują do naszego stadionu i nie mogą być tu zamontowane. Musimy się też poważnie zastanowić nad źródłem sfinansowania tego pomysłu. Kieruję się w życiu mottem, że nie ma rzeczy niemożliwych, ale mam świadomość, że do zrealizowania niektórych projektów potrzebny jest czas i cierpliwość, a czasem także wsparcie wielu osób.

Rozmawiali: A_mks i Mikołaj Kęczkowski