Powoli emocje opadają, aczkolwiek o tym, co wydarzyło się w niedzielę 29 maja późnym wieczorem, będziemy rozmawiać jeszcze długimi tygodniami. Jednym słowem SUKCES! Sukces, który jak to w życiu bywa ma wielu ojców. Co nam, kibicom Korony udowodniono dzień później podczas fety. Oczywiście każdy chce mieć swoje pięć minut, ale życie bywa na tyle czytelne i przejrzyste, że każdy z nas zdaje sobie sprawę z najbardziej oczywistej sprawy, mianowicie z tego, iż osoby, które na samym początku dosłownie wyrywały sobie mikrofon, nie są tymi, którym ten sukces zawdzięczamy. W całej tej sytuacji stali z boku ludzie, którzy ten sukces dla nas zbudowali od samego początku do końca. To im powinniśmy podziękować i być wdzięczni, że wytrwali w tej trudnej misji.

Nikt z nas nie chce już do tego wracać, wielu pewnie jednak doskonale pamięta pożegnalny mecz z ŁKS i te myśli, czy jeszcze kiedyś… Czy uda się naprawić to, co Zając z Paprockim przez trzy lata niszczyli tak, że zostały zgliszcza…

Te zgliszcza postanowił ratować Piotr Dulnik. Ten sam, który wczoraj stał z boku i nie wyrywał nikomu mikrofonu. To on tygodniami robił, co mógł, aby miasto przejęło Koronę (co wcale nie było takie oczywiste z żadnej strony sceny politycznej ) i to on poprosił Pana Łukasza Jabłońskiego, aby podjął się misji ratowania Klubu od środka. Tu zgrabnie przechodzimy do kolejnego człowieka, bez którego nie byłoby najmniejszych szans na ten sukces. Ta dwuletnia misja, którą większość osób, które znają ją od środka, dziś pewnie śmiało może określić mianem mission imspossible, może śmiało uznać za zwycięską. Pan Prezes też nie szukał poklasku. Po prostu powiedział: „dziękuję”.

W Klubie zapanowała normalność, a pamiętajmy, że Klub to nie tylko dział sportowy. Finanse cały czas sumiennie są prostowane i idziemy do przodu, dział marketingu został ogarnięty na nowo i rozkręca się z każdym miesiącem, tam ludzie wkładają masę serca w to, aby przyciągnąć ludzie na trybuny i idzie im to coraz lepiej.

To dzięki tym ludziom Korona jest, gdzie dziś jest i każdy kibic Korony powinien mieć tego świadomość.

Gdyby tej dwójki nie było w Klubie, a za zarządzanie odpowiedzialni byliby ci, którzy tak ochoczo krzyczeli do mikrofonu (najpierw nauczmy się głosować, a nie wstrzymywać od głosu, zamiast celebrować sukcesy), to prawdopodobnie w niedzielę opłakiwalibyśmy kolejny spadek Korony, a nie awans.

To oni przekonali do swojego projektu kolejnych ludzi, którzy dołożyli nie cegiełki, a ogromne cegły, czyli Pawła Golańskiego, który w końcu po wielu, wielu długich latach udowodnił wszystkim, jak ważny jest dyrektor sportowy w klubie piłkarskim i jak ważne jest, aby ta osoba „czuła” nasz Klub, a Paweł niewątpliwie nie tylko go czuje, ale też od lat jest jego częścią. Kolejnym z nich jest trener Ojrzyński, który, choć wiele ryzykował, w ostatecznym rozrachunku DAŁ NAM to, po co tu przyszedł.

Nie możemy zapomnieć o piłkarzach. O tym, że było ciężko. O tym, że to był ciężki sezon. Jeden z trudniejszych w historii Klubu, ale szczególny. Z ogromną dramaturgią w niejednym meczu. Nie raz ratował nas, dosłownie lataniem między słupkami Konrad Forenc. Masę spokoju w linie obrony wlał Kiryło Petrov. Wiele bramek dali nam Jacek Podgórski, Jakub Łukowski, Dawid Błanik czy Adam Frączczak. W jednym z ważniejszych meczów w Łodzi z głównym przeciwnikiem swoje umiejętności pokazał Jewgienij Szykawka. Bardzo dobrze w wielu meczach grali młodzi zawodnicy, którzy jeśli zachowają spokój i dalej będą ciężko pracować, już niedługo powinni stanowić o sile Korony.
Jest jednak jeden piłkarz szczególny, ikona tego Klubu. Piłkarz, którego część już dawno skreśliła. Piłkarz przez duże „P”, który od lat, kiedy Korona krwawiła w wielu spotkaniach, kiedy była na kolanach, On ją ratował. Piłkarz, który już kiedyś przyczynił się w znaczący sposób do awansu do ekstraklasy. Piłkarz, który w końcu w tym sezonie, zaliczył rollercoaster emocjonalny i sportowy. Ten jeden jedyny człowiek, który mógł tego dokonać. Kiedy cały stadion w niedzielę czekał już na rzuty karne, na prawdziwą loterię (nie wiem, czy była choć jedna osoba, która była pewna zwycięstwa w karnych), uratował nas po raz kolejny. Jacek Kiełb, bo jak każdy doskonale wie to o nim mowa, po raz kolejny uratował Koronę. Po raz kolejny dał nam awans i po raz kolejny udowodnił, że jest prawdziwą ikoną tego Klubu. Legendą za życia.
Po meczu z GKS-em Tychy, w którym Jacek pierwszy raz po ciężkiej kontuzji zagrał od pierwszej minuty i miał wiele okazji do strzelenia gola, powiedział mi, że czuje siłę, czuje energię i zostawia naboje na baraże. Czuł, że to zrobi. Czuł, że strzeli wtedy, kiedy będzie to najbardziej potrzebne i ZROBIŁ TO.

Czeka nas piękny sezon. Ponownie na najwyższym szczeblu, dzięki ludziom, którym na tym Klubie zależy, którzy są tu dla Korony, a nie dla poklasku, z którymi my kibice możemy zbudować wielki projekt, więc bądź z nami. Bądź z Koroną !

Fot. Grzegorz Ksel (cksport.pl)

Autor: A_mks